Po tygodniowym maratonie nieprzerwanej pracy , wpadłam jak zwykle w wielkim pośpiechu do szpitala . Nie wiedziałam za bardzo jak się nazywam , wiec która godzina tym bardziej nie miałam pojęcia . Nie zdążyłam nawet wziąć łyka mojej przyszykowanej w biegu kawy , ani zorientować się jaka dziś data , kiedy drzwi oddziału otworzyły się i od progu usłyszałam " M , wjeżdżamy na czerwoną , ciężki pacjent "
Zmusiłam moje gardło do jakże karkołomnego zdania "yhyyyy" i ociężale ruszyłam w ich kierunku
Zbieranie wywiadu było niczym innym jak przypadkowym rzucaniem pytań , bez ładu i składu wypowiadałam zdania zakończone pytajnikiem nie bardzo nawet czekając na odpowiedzi a co dopiero jej słuchając . Usiadłam do komputera próbując się skupić ,ale tuż obok dosiadł się on
- wiesz byłem tu i.... , a wczoraj to.... , a jutro .... ,
Nie byłam w stanie podzieli c mojej uwagi między monitor a jego słowa
- jesteś zmęczona chodź na obiad -
Nie zdążyłam się zastanowić nad odpowiedzią , kiedy drzwi słynnej czerwonej znów się otworzyły i w ciągu 5 minut biała podłoga zamieniła się czerwoną kałużę.
Ręce trzęsły mi się tak ,że nie mogłam znaleźć tętnicy , szukałam i szukałam , gdy nagle złapał mnie za dłoń i przesunął moje opuszki wprost nad pulsujące naczynie
Gdy w końcu sytuacja była w miarę opanowana , wyszłam na zaplecze , chciałam ciszy , chwili ciszy , gdy podniosłam wzrok był tuż obok , po prost stał i patrzył a ja po prostu musiałam się przytulić
''''
w drodze na obiad moje myśli były bardzo skupione na tym co dziś będzie w menu.
Przemierzałam więc korytarz i prowadziłam intensywny monolog , próbując rozwikłać zagadkę tego co wyląduje u mnie na talerzu i czy będzie będzie coś dietetycznego
Mój rozmówca wydawał się nieco wyłączony i będący myślami gdzieś bardzo daleko od moich kulinarnych rozważań Szedł nie wymawiając ani słowa od czasu do czasu podnosząc tylko wzrok z nad podłogi
Znałam tą ciszę , wiedziałam że chce coś powiedzieć , i cholernie bałam się tego co usłyszę , więc żeby zagłuszyć swój strach jak najęta nawijałam dalej o jedzeniu
Gdy siedliśmy w końcu przy stoliku , atmosfera nieco poluzowała się Mój niepokój został chwilowo ugaszony i w spokoju zajadałam swoje wymarzone pierogi Słońce grzało w plecy i przyjemnie było spojrzeć przez okno na tak piękny dzień
On z kolei gdzieś między jednym kęsem schabowego a drugim rzucił jakby od niechcenia
- "wiesz jadę na woję"
Oczy otworzyły mi się tak bardzo ,że nie byłam w stanie mrugać
- na wojnę? powtórzyłam dalej z niedowierzaniem..
- tak , wiesz co oni tam robią ? oni mordują dzieci , oni trują ludzi, oni....
Mój żołądek skurczył się tak , żę resztę obiadu zostawiłam na talerzu
Wracaliśmy już obydwoje w ciszy i obydwoje nie podnosiliśmy wzroku znad podłogi
Nie chciałam się wtrącać , nie chciałam nic mówić - wiedziałam że i tak pojedzie..
Przed końcem podszedł do mnie i przytulił się , utknęłam gdzieś między jego prawym a lewym ramieniem , wtedy podniósł mnie wysoko nad podłogę i trzymał tak bardzo długo
Staliśmy na środku czerwonej strefy , wtuleni jak małe dzieci
"nie jedź , zostań " - cała reszta uwięzła mi w gardle ...